Archiwum marzec 2005


mar 21 2005 Jak mogłem...?!
Komentarze: 1

Nic nie zapowiadało burzy, jaka miała za chwilę nadejść. Na zewnątrz bylo spokojnie i cicho, wewnątrz lodówka buczała tylko swoim, sobie jedynie zrozumiałym, kodem. W powietrzu unosił się ledwie wyczuwalny zapach powoli nadchodzacej wiosny. Nic nie zazgrzytało, nie zakotłowało się, nie zadymiło i nie zaklęło gdzieś siarczyście w kącie. Nie było również co liczyć na anomalie w postaci upalnej trzydziestostopniowej nocy nie pozwalającej zasnąć i przyklejającej pościel do skóry. Przez na wpół uchylone drzwi nie wskoczył żaden dwugłowy cielak. Ba! Nie było nawet takiego z jedną głową!
Dlaczego więc rozegrał się ów dramat?  Przesilenie zimowo-wiosenne czy stres spowodowany pracą, a może problemy sercowe? Sam nie wiem. Problem dramatów polega na tym, że wciąż przytrafiają się każdemu, kto je dostrzega. Jak więc, do licha, mogłem zapomnieć zjeść kolację?!

 

uliczny_marzyciel : :
mar 12 2005 Bez tytułu
Komentarze: 5

Rzesze potencjalnych frustratów budujących życie na bylejakości. Ilu nas?

 

uliczny_marzyciel : :
mar 08 2005 Bez tytułu
Komentarze: 1

A swoją drogą, byłoby ciekawym i, jak sądzę, niezwykle inspirującym twórczo np. takie określanie własnej jakże bogatej rzeczywistości:

No więc cześć i strzałka. Weszłem do pokoju i siedzę tera kompem, ale zara mnie nie będzie, bo brykam do knajpy. Michał coś tam ma, chce cobym oblukał jakiś projekt, którym męczy go jego faderos. No i mam zabrać bibułę, znaczy autobiografię Kinskiego, bo Waldek chciałby też pownikać w jego odpały. Przy okazji zapodamy kilka browców, no bo jak można siedzieć o suchym pysku w żulerni. No mówię wam, ale jazda.

Tak... Prowadzić życie bogate w tak niezwykłe doznania i opisywać je, to jest to. A inni, co najzabawniejsze w tym wszystkim, będą to czytać, komentować i naprawdę uważać za niezwykle zajmujące. Czapki z głów!

 

uliczny_marzyciel : :
mar 07 2005 Bez tytułu
Komentarze: 1

Od czego są przyjaciele?  W pierwszym odruchu mam zawsze ochotę odpowiedzieć, że ja nie mam przyjaciół. Czy tak w istocie jest? Dlaczego feruję takie sądy? Czy faktycznie nigdy nie poczułem, że jest ktoś, że są inni, że w razie czego mogą...? Wydaje się, że raz tylko, sporo lat wstecz, miałem takie uczucie, choć były to okoliczności na wskroś przykre i bolesne. I nawet nie w słowach dało się to odczuć, bo nie było takich, i nie w bezpośrednich gestach – też ich nie było – a w zwykłej obecności kilku osób w określonym miejscu – widzianych przez kilka lub kilkanaście sekund. To wszystko. Nigdy potem ani przedtem nie udało mi się odnaleźć podobnej chwili. Może stąd ten surowy werdykt? Bo jeden raz na przeżytych ileś tam lat to mało, śmiesznie mało.

uliczny_marzyciel : :
mar 06 2005 Bez tytułu
Komentarze: 1

A teraz poważniej, chociaż nie, będzie zabawnie, będzie jeszcze zabawniej. Po pierwsze, dlaczego piszę. Kiedyś, o ile dobrze pamiętam, padło stwierdzenie, że uważasz mnie za kumpla. Może dlatego? A może szkoda mi, że nie wypijemy nic razem? Chciałbym spotkać kiedyś gościa podobnego do mnie, bo to wymierający gatunek. Nigdzie nie przynależą, są znikąd i idą donikąd. Poza tym większość z nich jest już gdzie indziej – po tamtej stronie. Zazdroszczę im i nienawidzę ich. Zazdroszczę im braku tego codziennego doła, braku problemów z własnym ja, braku jakichkolwiek uczuć i nienawidzę ich za to, że poszli tam beze mnie czy też przede mną – nomenklatura w tej chwili nie jest aż tak ważna.

Najbardziej zazdroszczę gościom, którzy zrealizowali pomysł – ci, którzy poszli w góry nie wracając już. Oni przynajmniej byli fair – nikt ich nie podejrzewa o to, że mogło to być zaplanowane co do joty. Poza tym nie obciążają bliskich wątpliwościami typu: „dlaczego on to zrobił?”. Nie chcą robić tego jak te szczyle, co to ledwie parę pał w szkole łapie i już leci ze sznurkiem do łazienki albo gdy jakaś siksa puści go w trąbę i obżera się tabletkami starych. Oni są perfekcjonistami – muszą mieć najpierw plan, doskonały plan. Najpierw pozałatwiali wszystkie sprawy, porozliczali się ze wszystkimi, ale wszystko spokojnie w ciągu dłuższego czasu tak, aby nikt nic nie podejrzewał. Potem dokładnie zniszczyli wszystkie notatki, listy i ślady, które mogłyby naprowadzić na jakikolwiek ślad. A potem czekali, cierpliwie czekali, bo tacy jak oni są cholernie cierpliwi – mogą czekać miesiąc, pół roku, rok – czas w tej sytuacji nie odgrywa już tak istotnej roli. Ale czekają, jeżdżą w góry i to bardzo często – szukają odpowiedniego miejsca lub trasy, sprawdzając przy okazji warunki pogodowe. Zastanawiałeś się kiedyś dlaczego śmierć w górach spotyka zazwyczaj wytrawnych turystów idących w pojedynkę na szlak?

Cholera żałuję, naprawdę żałuję, że nie napijemy się wódki. Pewnie wiesz, że nici z wyjazdu. Właściwie wiedziałem na samym początku, ale jakaś iskra nadziei... A teraz tę iskrę o kant dupy można potłuc. Nie, oczywiście nie usłyszałem tego wprost – u mnie było: „wiele zmieniło się w moim życiu” albo „w moim życiu zaszły duże zmiany”. Aż mnie korci zapytać „kim on jest?” „czy też pali westy?”, żeby udowodnić sobie, przede wszystkim sobie, że nie jestem takim idiotą, jakim się sobie wydaję. Ale co ja piszę? Przecież nawet nic się nie zaczęło, więc jak coś mogło się skończyć? Przecież nie mam do tego żadnego prawa!. Nie uwierzysz jak łatwo samego  siebie w takich chwilach oszukiwać, tak pięknie można robić się w trąbę, że ho, ho. Najzabawniejsze jest jednak to, ze czuję się jak ten „skundlony pekińczyk”. Tylko dlaczego?! Dlaczego, kurwa mać, nie mogę spać po nocach, dlaczego po śmierci matki nie płakałem, choć to było parę lat temu, a teraz... Po kilku dniach względnego spokoju dopada mnie to wszystko na nowo, wciąż na nowo i nie potrafię zrozumieć i, co gorsze, nie potrafię się powstrzymać.

Nie, wcale nie idzie o to, że z powodu kogoś tam mam dość tego wszystkiego. Nie, wcale nie. Dzięki temu przynajmniej zrozumiałem to, co zresztą wiedziałem wcześniej, ale wcześniej były jeszcze marzenia, jakieś cele, zamiary. Teraz jest przynajmniej jasne, że dla takiego rodzaju osobników nie ma miejsca, a wcześniej nie było i nie będzie. Co w końcu poradzimy na to, że człowiek nie urodził się we właściwej epoce. W angielskim brzmi to kapitalnie „nowhere man” – człowiek bez korzeni, bez przywiązania do kogokolwiek i do czegokolwiek, no, może poza kilkoma drobiazgami. Po cóż właściwie się zmagać z tym wszystkim? Do pewnego momentu można żyć na przekór innym czy, jak to się mówi, na złość innym, ale po iluś tam latach powoli staje się coraz mniej zabawne, zaczyna po prostu już nużyć, czuje się okropne zmęczenie. A poza tym, komu tak naprawdę może brakować takich indywiduów? Komuś, kto wpada czasami napić się piwa? Komuś, kto pojawia się nagle w drzwiach i mówi: „stary, kurwa, żenię się tzn. muszę – ona jest w ciąży; napij się ze mną” albo komuś, kto ma dylemat: „...ona już tyle czasu nie miała okresu, a jak zajdzie, co robić...”? Śmieszne to wszystko, podrzędna tragifarsa z trzeciorzędnego prowincjonalnego teatrzyku. Nie chce mi się już pisać.

 

Przeszłość, własne słowa z już odległej, na szczęście, przeszłości. Patetyczne ja, zranione ja i śmieszne ja.

 

uliczny_marzyciel : :