Bez tytułu
Komentarze: 6
Lata temu słyszałem pewną opowieść jakiejś pani profesor socjologii o łódzkim życiu studenckim w epoce topornego socrealizmu. W 1949 roku działy się tam rzeczy niesamowite, gdy wokół szalał coraz bardziej sadystyczny stalinizm, ideologię szerzono tak jak nigdy dotąd, a propaganda prześcigała tę rodem z goebbelsowskich marzeń i snów. Na skutek szalejącej urawniłowki powstawały różne nieformalne organizacje studenckie jak np. Związek Nihilistów czy Klub Samobójców. Co ciekawe, w tym ostatnim istotą zainteresowań było oczywiście samobójstwo. Ludzie spotykali się więc potajemnie i dyskutowali, wysłuchiwali czy sami pisali referaty: socjologia samobójstwa, psychologia samobójstwa, lub samobójstwo w literaturze, sztuce, muzyce etc. Najradykalniejszą formą protestu przeciw ponurej rzeczywistości miało być zbiorowe samobójstwo członków Klubu przy użyciu cyjanku potasu. Doszło nawet do tego, że dwoje młodych ludzi porwało się na tak dramatyczny krok i popełnili rzeczywiście samobójstwo.
I to jest w tym interesujące: obecnie samobójstwo popełnia się z innych powodów niż dawniej. Bo kiedyś ludzie pragnęli w ten sposób zaprotestować przeciw czemuś, co ich bolało, raniło do żywego – przeciw okrutnemu terrorowi ideologii komunistycznej, przeciw jawnej niesprawiedliwości skrywanej pod płaszczem tzw. „sprawiedliwości społecznej” czy „konieczności dziejowej”. A dziś? Wrażliwość na krzywdę innych spadła radykalnie w dół niemal na zbity pysk, zawęziliśmy pole widzenie i zainteresowań wyłącznie do własnych spraw, staliśmy się rozbuchanymi indywidualistami, dla których niepowodzenie w istotnej dla nas dziedzinie oznacza katastrofę i koniec świata.
Jedynie z takiego punktu widzenia w chwili obecnej to zjawisko mnie interesuje: jako obserwatora rzeczywistości czy jej badacza.
Dodaj komentarz