Komentarze: 6
Zero emocji. Tak, zupełnie bez emocji. Powinienem się wzruszyć, uronić łzę albo w inny sposób okazać współczucie, a tu nic, zupełnie nic. Dziwne, bo kilka lat wstecz po stracie ulubieńca zachowałbym się inaczej. A teraz przechodząc obok kota, którego kilka dni temu zapewne zabił samochód, nie czuję żadnych emocji. Chciałbym nawet wykrzesać w sobie odrobinę podrabianej rozpaczy, ale na tym etapie nie mogę, nie potrafię. Towarzyszy mi jedynie obojętność i chłód. A przecież by to mój ulubiony kot. Sekundował mi jako malutkie kociątko tuż przed wylądowaniem na dłuższy czas w szpitalu, asystował mi tuż po powrocie, przychodził wczesnym rankiem aby położyć się spać na moim łóżku, leżał tuż obok biurka, gdy pracowałem, czasami „wbijał” się na kolana, budził mnie w nocy, gdy chciał wyjść. Lubiłem, naprawdę lubiłem ten mruczący bezustannie czarno-biały pysk.